Moje
życie od miesiąca stało się dziwne. Znowu zdominowane przez kobietę…o nie…to
nie to o czym myślicie, tamto – znaczy jakaś nowa miłość, niezwykle przyjemny i
intensywny romans – byłoby czymś pożądanym. Nie…to ta straszna kobieta- Pani
Jadwinia. Ale w kolejności opowiem jak się zaczęło, mianowicie...
Miesiąc
temu do kancelarii wpadła rozgorączkowana kobieta, z tak rozbieganym
spojrzeniem, że nie mogłem nawiązać kontaktu wzrokowego, gdyż każde oko patrzyło
w inną stronę, jakby chciała wchłonąć jak najwięcej informacji w kilka sekund.
Gdy już się przedstawiliśmy to się zaczęła gehenna. Żaliła się mi przez pięć
godzin, że będzie się rozwodzić, a ja jej pomogę. Nierozważnie zaaferowany i
właściwie postawiony pod ścianą, zgodziłem się. Jaki był powód rozwodu
dowiedziałem się po trzech godzinach tyrady- mąż z nią nie rozmawia. Ale w
międzyczasie zarejestrowałem również mnóstwo innych danych jakże potrzebnych
przy rozwodzie jak np. menopauza ciotki Haliny, trudna ciąża ciotki Haliny,
zaparcia ciotki Haliny, nielegalne pędzenie bimbru przez wujka Cześka- męża
ciotki Haliny (którego nawiasem mówiąc zaciukali w lesie jak jakiegoś Janosika,
za to, że sąsiadowi alkoholikowi bimber podprowadzał) i wiele, wiele innych. Z
tego wniosek wyciągnąłem, że się nie dziwię iż pan Wiesio- rzeczony mąż
Jadwini- rozmawiać z nią nie chce, bo ja już nie mogłem słuchać. Nachodziła
mnie przynajmniej trzy razy w tygodniu, a ja uciekałem do dziadków, bo na nr
domowy też dzwoniła, a tam w babcinej kuchni miałem spokój i smaczne obiadki.
Dziadek radził mi nieraz w sprawach rozwodowych- jako stary wyjadacz radca
prawny, ale na tą kobietę nie było
mocnych. Jadwinia z Wiesiem mieli czwórkę dzieci, same córki…miejmy nadzieję,
że się na matkę nie podały. Mogłem sam się przekonać, ale nie skorzystałem-
tak, Jadwinia chciała mnie wyswatać z najstarszą- Dorotką. Brońcie Panie Boże…
taką teściową mieć… Utrzymywali się z rolnictwa. Odradzałem wszakże ten pomysł
rozwodowy, bo jak ten Pan Wiesio przy tylu córach jeszcze alimenty miał żonie
płacić? Chyba w ziemniakach i zbożu. Ale nie słuchała, uparła się. Złożyłem
sprawę do sądu i Wiesio dostał wezwanie. Miałem tydzień spokoju, a później znów
do biura wpadła Jadwinia. Zapłakana. Po godzinie szlochów udało się ustalić co
następuje: mąż przemówił. Sklął ją za te rozwodowe wymysły, ale ona i ze
smutkiem i ze śmiechem, że zadowolona, bo mąż gada z nią. I już się nie będą
rozwodzić, bo co by ludzie powiedzieli, i ciocia Halina też tak mówiła, żeby
nie sądzić się, i nawymyślała jej, że już te ciocine zaparcia ciekawsze niż
rozterki Jadwini. Sprawa rozwiązana, ale ile zachodu, nerwów, płaczu, koszmarów
i zdziwaczenia.