piątek, 30 stycznia 2015

Osoba użyteczna



Skoro wplecione mam tu tyle wątków bez sensu czy planu, to następnym będzie wątek o jedynej osobie jaką znam, która jest mi bliższa niż reszta znajomych. Chodzi tu o kolegę Hamleta. Ja mówię na niego Hamlet, bo jest problematycznym durniem przedkładającym własne „być czy nie być” nad rzeczywisty stan rzeczy. Naprawdę to jego imię brzmi: Homer. Tak, to nie żart. Jego matka uwielbia Odyseję, więc stwierdziła, że może tak nazwać dziecko podkreślając swoje przywiązanie do greckiej mitologii. Jedyna przykrość w tej sytuacji to to, że powinna bardziej podkreślać przywiązanie do męża, bo rozwiedli się wkrótce po narodzinach syna. Homer/Hamlet jest zdecydowanym odbiciem sytuacji rodzinnej, gruby, rozpieszczony, neurotyczny i zachłanny. Co sprawia, że jest moim najlepszym kumplem. Zabiera wszystko co chce, wysysa jak wampir krew-moje pieniądze na żarcie, kino, na żarcie, mecze (oczywiście w roli kibica) i znów na żarcie, ja natomiast nie pragnę niczego innego jak obojętności z jego strony, czego też dostaję w nadmiarze. To osoba, z (tak, to zabrzmi jak wyznanie homoseksualisty) którą mogę wyjść, zagłuszyć samotność, (nie, nie całować się i uprawiać niezobowiązujący seks,łeee) a tak naprawdę, uniknąć pytającego wzroku rodziców gdy wychodzę. Jest idealnym pretekstem i zawsze mnie kryje gdy idę na randkę. Osoba użyteczna.

Dzieciństwo Stefana




Kiedy patrzę hen, za siebie..dzieckiem być

Zabawy z piłką, w wodzie, majtanie nogami w powietrzu podczas huśtania, robienie miny   Shrekowego kota przed lodziarnią, i odchorowanie lodów z miną zbitego psa. Noga z kolegami, bardziej realne spacery w chmurach. Przedszkolanka- moja pierwsza miłość. Kartki z segregatora, ukradkowe pocałunki podczas walentynek, taniec na szkolnych dyskotekach na odległość wyprostowanych rąk. Kto z nas  tego nie pamięta, ten nie był  dzieckiem..a ono tkwi wciąż w nas, nie pozbywajmy się tej dziecinności tak szybko i tak chętnie.


Pojechałem raz na wycieczkę. Pamiętacie te szkolne wycieczki?

Zapamiętałem akurat tę, bo później nie byłem już na żadnej, przez moją kochaną, acz zaborczą mamę. Miałem 12 lat, pojechaliśmy z klasą nad morze, na tydzień. Przez tydzień nauczyłem się o życiu więcej niż przez poprzednie lata..
Mój opiekun, podstarzały amant, klepał kelnerki po tyłku w stołówce. Wyobraźcie sobie: 15-ścioro dzieci wcina śniadanko a nasz opiekun ślini się do owsianki gapiąc się na tyłek otyłej, acz z wypukłymi, kobiecymi walorami kelnerki..ueee..nigdy więcej nie zjadłem owsianki. Wszyscy się z niego nabijaliśmy. To ten wiek, gdzie oglądasz pornosy zakupione w kiosku przez starszych osiedlowych dresów, którzy w zamian za to ściągali haracz wystarczający na piwo dla siebie i jeszcze jedno, dwa, lub trzy dla kolegi-zawsze mieli dużo kolegów. Wracając, to wiek w którym nieco wiedzieliśmy na temat seksu. Tzn. tylko tyle, co trzeba gdzie włożyć. Kiedy opiekun zapuszczał się do nadmorskich knajp i dyskotek z myślą, że jego kruszynki już dawno w łóżkach, my biegaliśmy za nim. Dziewczyny u nas to były cienkusze, wolały gadać leżąc w łóżkach i jakby co kryć nas przed drugą panią opiekun (nawiasem mówiąc, strasznie brzydką, która ciągle miała o coś do nas pretensje-Aleks koszula wystaje Ci ze spodni, Kasia, zmyj tę szminkę, Eliza masz tak krzywy nos, że chyba nawet prosto nie mogłabyś patrzeć, ale przynajmniej nikt nie weźmie Cię za osobę zarozumiałą, bo końca nosa żadnym okiem nie zobaczysz), przyjemniaczki, co? No ale moje Pysie..my tu gadu, gadu, a tymczasem opiekun był już nieźle wstawiony. Szliśmy za nim w szóstkę, cicho jak myszki, chowając się za rogami budynków, koszami na śmieci. Gdy tymczasem on załatwił sobie za drobną opłatą (bój się boga, pewnie z pensji nauczycielskiej), panią lekkich obyczajów. Zza kubła na śmieci patrzyliśmy jak nabity w trzy trupy, próbuje wyciągnąć Ónego ze spodni, podczas gdy znudzona partnerka wyrzuca gumę do żucia i kuca przed nim..wiecie co było potem więc nie opowiadam. Śmialiśmy się tak głośno jak on sapał. Gdy zapinał spodnie uciekliśmy z powrotem do naszego ośrodka. Byliśmy tak podnieceni i zagadani, że nie zauważyliśmy jak opiekunka idzie za nami i słyszy o czym rozmawiamy. Uszy bolą mnie do tej pory po tych jej wrzaskach. Baliśmy się, że wybuchnie, bo zrobiła się czerwona jak laski dynamitu z kreskówek. Rodzice już nigdy później nie pozwolili jechać mi na wycieczkę. Stwierdzili, że mam skrzywioną psychikę. Mama płakała przez trzy dni. Ale ona często płacze. Raz płakała jak ojciec wypił kieliszek wina do obiadu, bo on za dużo pije, innym razem, gdy przypaliła żelazkiem moją ulubioną koszulę, „bo tak Ci było w niej ładnie”.


czwartek, 29 stycznia 2015

..chciałem być Harrym Potterem..



Chciałem być Harrym Potterem- jako dziecko, z którego nie wyrosłem, bo jak każdy mimo iż się nie przyznaje dzieckiem jest. I jak to niektórzy czekają na list z Hogwartu, ja też czekałem..dłuugo. Ale żadnej depeszy, priorytetu z miesięcznym opóźnieniem nie było. Co więcej żadna pierdolona sowa nie chciała się nawet wysrać na chodnik przed blokiem nie mówiąc już o roznoszeniu poczty. Moje marzenia nie pierwszy, nie ostatni lecz po raz wielokrotny legły w gruzach. Nie mam przyjaciół. Mam żerujących na moich artystycznych uczuciach i nie przywiązaniach do rzeczy materialnych, acz koniecznie niekoniecznych- pieniądzach, znajomych, z którymi mogę pić, śmiać się i nie bardzo rozmawiać. Mam talent do przerostu formy nad treścią, lecz to już pewnie zauważyliście, jako że nadmiar słów niedopasowanych, zbędnych całkiem raczej rzuca się w oczy. W dodatku nie chodzę ze słownikiem, encyklopedią, nie znam znaczeń większości słów, czym akurat nie bardzo się przejmuje jak większość społeczeństwa nie pojmuję co znaczy miłość, radość, nie narzekanie, obsesja, uczciwość. Ale wracając do głównego motywu, czyli dzieciństwa. Czy śmieszy was imię Stefan? (nie obrażając przy tym żadnego Stefana), powiem, że mnie bardzo. Jakbym rozumiał jako niemowlę jakie rodzice dają mi imię na chrzcie, to zamiast wyć w kościele zacząłbym się śmiać, jak połowa mojej rodziny. Co w tym imieniu jest takie śmieszne? Nie wiem, ale jak to jest wołać do dziecka- Stefanie, mógłbyś tu podejść, Stefanie, posprzątaj pokój, Stefanie, nie rób min przy cioci Apolonii. To brzmi jakoś poważnie. No cóż, do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale przyzwyczajać się do czegoś, co od początku się nam nie podoba, to tak jak zgasić płomień, pójść na ustępstwa, pogodzić się z losem, darować sobie walkę, bić się później z myślami- oj, chyba nie mówię już o imieniu. Mam na imię Stefan i jestem z tego dumny, w końcu było wielu zacnych Stefanów- Stefan Batory, Stefek Burczymucha, Stefan Czarniecki, Stephen Spielberg. Wiecie gdzie mieszkam, jak mi na imię, jakie mam kompleksy- ale te umysłowe to nie wszystkie. Jestem przystojny- ah, ta skromność, tyle że to nie moja  opinia,( ani nie cioci Apolonii, która ciągle szczypie mnie w policzki i wydaje nieartykułowane dźwięki typu- ujtitititi, słodziaczek), to opinia wydana przez wszystkie dziewczyny, które miałem, czyli całe dwie. Może po prostu opiszę się a wy sami to stwierdzicie- mam 1,80m wzrostu, kruczoczarne włosy, lekki zarost, duży nos, mocno zarysowaną szczękę, jestem szczupły, ale nie za chudy. Ubieram co mam w szafie, nie bardzo o to dbam, choć jak przystało na pedanta, którym oczywiście jestem, w szafie panuje nieporządek, ale skarpetki muszą być zawsze sparowane. Znów popadam w samouwielbienie, ale musicie wiedzieć jak wyglądam, skoro macie dotrwać do końca tej jakże niezajmującej lektury, a poza tym odrobina samolubstwa też musi być, jako że to mój tekst. Dziadek Tadeusz to by mi nagadał, że jak ciota się zachowuje, a jego hasło na każdą taką okazje brzmi „gdybym ja był Panem Tadeuszem, to bym na Zosię nawet nie spojrzał przy Telimenie, nie ma to jak doświadczona kobieta”- mniejsza o to, że dziadkowi tak daleko do szlachectwa jak carycy Katarzynie do określenia „cnotliwa”, a jego krew bliższa barwą była burakom, które uprawiała jego rodzina niż barwie błękitu. Poprzestańmy na tym etapie opisu.