środa, 2 grudnia 2015

Coś świeżego...

...zapraszam po więcej na moją stronę autorską: http://avath.pl/.

Będzie więcej, będzie lepiej, nie poddajemy się!

piątek, 25 września 2015

...łatwiej byłoby...

...nauczyć kota miauczeć niż psa szczekać...

Właśnie takie wnioski wyciągnąłem obserwując ludzi na ulicy, w pracy, moich znajomych itp. Wszyscy tylko potrafią narzekać. Ale odwagę żeby podnieść głowę i powiedzieć co się myśli, odszczeknąć, wbrew innym, potrafić ugryźć...no to już wielka rzadkość. Wygodniej patrzeć i szemrać w tym tłumie przeżartym głosem poprzednich pokoleń, pokornie upokarzanych, cierpiących za nic, z boskiego wyroku, prawa, "bo taki los, przeznaczenie, karma"- zwał jak zwał. Tak ciężko solidarny podjąć trud i walczyć o lepsze jutro. Lepiej patriotycznie w milczeniu znosić baty, słuchać przywódców tak daremnych, obżartych własną słabością wspieraną podszeptem mądrzejszych i bardziej szczwanych doradców, którzy bez zbędnej odpowiedzialności w cieniu wystawianych marionetek dodają animuszu sprawom pozornym zgarniając śmietankę, układając się z wrogiem, okradając te szare robaki, te miauczące koty tak ciężko pracujące nad szarą karmą swego żywota. Takie z nas barany, co chodzą gdzie inni poszli, co robią to co reszta, co nie myślą, a zmyślają, co w duchu i modlitwie żarliwej na kolanach już będąc jeszcze niżej padają i mówią "że taki ich krzyż". Że tak ciężko o zmianę...i dalej myślisz że modlitwa pomoże? Że wypełnianie obywatelskim obowiązków w kraju przeżartym zepsuciem, okradzionym z godności i szacunku dla tych co dla niego zlegli w błocie i szumie armatnich kul dwóch zamieci i więcej co się przez zeń przetoczyły, wystarczy? Wystarczy byś przestał miauczeć a zaczął szczekać gdy na Ciebie plują? Zastanów się...bo to wciąż za mało, by wstać.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Jadwinia...



           Moje życie od miesiąca stało się dziwne. Znowu zdominowane przez kobietę…o nie…to nie to o czym myślicie, tamto – znaczy jakaś nowa miłość, niezwykle przyjemny i intensywny romans – byłoby czymś pożądanym. Nie…to ta straszna kobieta- Pani Jadwinia. Ale w kolejności opowiem jak się zaczęło, mianowicie...
Miesiąc temu do kancelarii wpadła rozgorączkowana kobieta, z tak rozbieganym spojrzeniem, że nie mogłem nawiązać kontaktu wzrokowego, gdyż każde oko patrzyło w inną stronę, jakby chciała wchłonąć jak najwięcej informacji w kilka sekund. Gdy już się przedstawiliśmy to się zaczęła gehenna. Żaliła się mi przez pięć godzin, że będzie się rozwodzić, a ja jej pomogę. Nierozważnie zaaferowany i właściwie postawiony pod ścianą, zgodziłem się. Jaki był powód rozwodu dowiedziałem się po trzech godzinach tyrady- mąż z nią nie rozmawia. Ale w międzyczasie zarejestrowałem również mnóstwo innych danych jakże potrzebnych przy rozwodzie jak np. menopauza ciotki Haliny, trudna ciąża ciotki Haliny, zaparcia ciotki Haliny, nielegalne pędzenie bimbru przez wujka Cześka- męża ciotki Haliny (którego nawiasem mówiąc zaciukali w lesie jak jakiegoś Janosika, za to, że sąsiadowi alkoholikowi bimber podprowadzał) i wiele, wiele innych. Z tego wniosek wyciągnąłem, że się nie dziwię iż pan Wiesio- rzeczony mąż Jadwini- rozmawiać z nią nie chce, bo ja już nie mogłem słuchać. Nachodziła mnie przynajmniej trzy razy w tygodniu, a ja uciekałem do dziadków, bo na nr domowy też dzwoniła, a tam w babcinej kuchni miałem spokój i smaczne obiadki. Dziadek radził mi nieraz w sprawach rozwodowych- jako stary wyjadacz radca prawny, ale na  tą kobietę nie było mocnych. Jadwinia z Wiesiem mieli czwórkę dzieci, same córki…miejmy nadzieję, że się na matkę nie podały. Mogłem sam się przekonać, ale nie skorzystałem- tak, Jadwinia chciała mnie wyswatać z najstarszą- Dorotką. Brońcie Panie Boże… taką teściową mieć… Utrzymywali się z rolnictwa. Odradzałem wszakże ten pomysł rozwodowy, bo jak ten Pan Wiesio przy tylu córach jeszcze alimenty miał żonie płacić? Chyba w ziemniakach i zbożu. Ale nie słuchała, uparła się. Złożyłem sprawę do sądu i Wiesio dostał wezwanie. Miałem tydzień spokoju, a później znów do biura wpadła Jadwinia. Zapłakana. Po godzinie szlochów udało się ustalić co następuje: mąż przemówił. Sklął ją za te rozwodowe wymysły, ale ona i ze smutkiem i ze śmiechem, że zadowolona, bo mąż gada z nią. I już się nie będą rozwodzić, bo co by ludzie powiedzieli, i ciocia Halina też tak mówiła, żeby nie sądzić się, i nawymyślała jej, że już te ciocine zaparcia ciekawsze niż rozterki Jadwini. Sprawa rozwiązana, ale ile zachodu, nerwów, płaczu, koszmarów i zdziwaczenia.

Proza życia



             Tak upływał nam czas w niezmąconym niczym rytmie. Sielankowo. Szczęśliwa rodzina Ja, Homer i Pulpet. Sąsiadka z piętra niżej zaczęła ponoć pisać petycję do rady miasta odnośnie sprzeciwu, iż nie chce mieszkać w tym samym budynku z homoseksualistami (tak zostaliśmy okrzyknięci). Na szczęście tata ma znajomych w radzie i nasza sąsiadka dostała odpowiedź, że może się wyprowadzić, gdyż mamy wolność obyczajowo-kulturową, w kraju cuchnącym demokracją. Po tym zdarzeniu ograniczyłem odwiedziny Homera. Był też inny powód. Nie nastarczałem z zakupami żywieniowymi. Bowiem i Pulpet i Homer zwiększyli swoje objętości dwukrotnie kosztem mojej lodówki. Zapisałem się więc z Homerem (wbrew jego woli) na siłownię, a Pulpetowi ograniczyłem jedzenie a zwiększyłem aktywność podczas spacerów. Muszę Wam coś opowiedzieć. To jest straszne. Obejrzałem ostatnio z Homerem „Kopciuszka”. Tak- to prawda. Zmiażdżone wszystkie szare komórki. A przyjaciela tak pochłonął film, że gdy Cinderella zgubiła pantofelek to przestał jeść popcorn. Na koniec wyciągnęliśmy wnioski. Mianowicie- Homer stwierdził, że traktuję go jak zła macocha, a ja, że magia ma datę ważności jak jogurt i inne produkty mleczne, bo było co następuje „zdążyć przed północą”… bo później pojawiają się kłopoty efekt tzw. zasranego pantofelka. No ale to nie wszystko. Najgorsze było przede mną. W nocy obudziłem się zlany potem. Śniło mi się, że Homer był Kopciuszkiem… a zamiast pantofli miał te swoje śmierdzące glany, których nie zdejmował, chcąc uniknąć efektu broni biologicznej. Jeśli wcześniej było strasznie, to sen stał się istnym horrorem.

sobota, 6 czerwca 2015

ETC.



       Mówiłem wam, że mam przyjaciela Homera. Tak więc chciałem ostatnią sytuację wyjaśnić. Homerowi skończył się dopływ gotówki z sakiewki rodziców. Postanowili, że powinien nauczyć się odpowiedzialności i życiowej zaradności gdyż cechą jego przewodnią była bezradność. Pomogłem mu szukać ofert pracy. Właściwie to po mojej pracy odbierałem Homera po każdej rozmowie kwalifikacyjnej. Homer studiuje i jest tzw. Artystą wyzwolonym. Czyli ma gorzej niż ja. Ze mną jeszcze można porozmawiać. Z Homerem- nie bardzo. Studiuje kulturoznawstwo. Bawi się w informatyka- stwórcę, chce stworzyć swój własny projekt świata  w jakiejś grze. Powiedzmy, że ospały zapał łagodził zapędy. Na razie dużo o tym mówił, choć mógł sobie darować i tak nie rozumiałem ani słowa z tego informatycznego bełkotu. Homer był załamany po pierwszej odmowie-zawsze źle znosił niepowodzenia. Prawda była taka, że był też bardzo wybredny. Więcej było tego „czego nigdy robił nie będzie” oraz tego „czego nie będzie robił za takie pieniądze” niż tego co „ewentualnie mógłby robić”. Gastronomia- zdecydowane nie- niezręczny Homer potłukł talerze w pierwszy dzień, jako kelner przewrócił stolik swymi sporymi gabarytami, przy obieraniu warzyw pociął palce, oparzył się na kuchence, oblał wrzątkiem kucharkę- poparzenie II stopnia i trzymiesięczne zwolnienie z pracy- aż dziw że szef nie chciał od niego rekompensaty pieniężnej. Biblioteka- za niskie kwalifikacje, sprzątanie- za wysokie. Segregowanie papierów w biurze- odpada, ogarnianie bałaganu po kimś to praca nie dla niego- woli tworzyć własny. Został kierowcą- kurierem. Dostarczał przesyłki. W pierwszym tygodniu pomylił paczki i zamiast telefonu klient otrzymał telewizor. Ale dali mu szansę i pracuje do tej pory tzn. już od miesiąca. Mam od niego spokój chwilowy. Teraz już w ogóle nie wychodzę, ale jako że obecnie mieszkam sam (bo nie pozwoliłem się wprowadzić Homerowi- który poczuł zew wolności i chciał kontynuować stawanie się samodzielnym moim kosztem) nikt nie zwraca uwagi na to że nie wychodzę. Znaczy wychodzę, ale nie na melanże, spotkania towarzyskie i tego typu rozrywki, ale do pracy i na zakupy jak stateczny i dojrzały mężczyzna… Nie pożeram jeszcze tony czekolad i nie mam kota jak silna i niezależna kobieta, ale pomyślałem, że kupię psa. Dla towarzystwa. Wybrałem już swój typ- owczarek niemiecki. Nabyłem w schronisku, roczny, lekko zabiedzony i wystraszony, o uroczej nazwie- Pulpet. Pulpet było dość adekwatnym określeniem. Po dwóch dniach zdrowego karmienia został moim najlepszym przyjacielem. Choć odkurzałem mieszkanie codziennie, musiałem wyrzucić wszystkie dywany- gdyż Pulpet z radości gdy wracałem z pracy nie potrafił utrzymać moczu. Oprócz jedzenia lubił też zabawę.. jak psucie mojego wypoczynku, targanie butów, czy rozsupływanie plecionego koca.. Przed i po pracy wychodziłem z nim do parku. Zabierałem piłki, bo lubił się nimi bawić. I bardzo chciał być głaskany, czego też przypadkowi przechodnie i ja mu nie szczędziliśmy. Był raczej psem bezbronnym niż obronnym i mimo, że oddany do schroniska został szczęśliwym Pulpetem. Nie mogąc znieść szkód postanowiłem zatrudnić osobę do opieki nad moim pieszczochem. Urządziłem przesłuchanie kandydatów w moim mieszkaniu razem z Homerem i najbardziej zainteresowanym sprawą, Pulpetem. Przyszło osiem osób. Oczywiście większość nastolatek chcących zarobić na nowszą wersję smart-czegoś. Wszystkie jako cechę wymieniły oczywiście odpowiedzialność- do jednej zadzwoniła mama i słyszałem jak pytała czy odprowadziła brata do przedszkola, po czym dziewczyna zbladła, zakryła usta dłonią i nie odrywając telefonu od ucha wybiegła z mieszkania. Kolejna dziewczyna wyjaśniała mi, że zwierzęta to jej pasja, a najbardziej to chciałaby pracować w firmie farmaceutycznej i robić na nich eksperymenty. Jeszcze kilka takich i w końcu nie wybrałem nikogo. Homer po każdej kandydatce komentował złośliwie moje poszukiwania przegryzając popcorn i popijając piwo, co było niestosowne no ale.. stracił pracę więc pozwoliłem mu na tę ekstrawagancję. W końcu wpadłem na świetny pomysł (który zapewne i Wam wpadł do głowy) żeby to Homer zajmował się moim psem. Na początku był sceptyczny, ale gdy powiedziałem, że może przebywać w moim mieszkaniu gdy mnie nie będzie i podłączyć konsolę do mojego komputera zgodził się natychmiast. I zaczęło się… W pierwszym dniu gdy poszedł z Pulpetem do parku od razu został spoliczkowany, przez młodą kobietę, która podeszła z pytaniem „mogę pogłaskać psa?”- „Nie bardzo, bo to nie mój zwierzak, ale jak chcesz to możesz pogłaskać mnie”. I oberwał.