Skoro
wplecione mam tu tyle wątków bez sensu czy planu, to następnym będzie wątek o
jedynej osobie jaką znam, która jest mi bliższa niż reszta znajomych. Chodzi tu
o kolegę Hamleta. Ja mówię na niego Hamlet, bo jest problematycznym durniem
przedkładającym własne „być czy nie być” nad rzeczywisty stan rzeczy. Naprawdę
to jego imię brzmi: Homer. Tak, to nie żart. Jego matka uwielbia Odyseję, więc
stwierdziła, że może tak nazwać dziecko podkreślając swoje przywiązanie do
greckiej mitologii. Jedyna przykrość w tej sytuacji to to, że powinna bardziej
podkreślać przywiązanie do męża, bo rozwiedli się wkrótce po narodzinach syna.
Homer/Hamlet jest zdecydowanym odbiciem sytuacji rodzinnej, gruby,
rozpieszczony, neurotyczny i zachłanny. Co sprawia, że jest moim najlepszym
kumplem. Zabiera wszystko co chce, wysysa jak wampir krew-moje pieniądze na
żarcie, kino, na żarcie, mecze (oczywiście w roli kibica) i znów na żarcie, ja
natomiast nie pragnę niczego innego jak obojętności z jego strony, czego też
dostaję w nadmiarze. To osoba, z (tak, to zabrzmi jak wyznanie homoseksualisty)
którą mogę wyjść, zagłuszyć samotność, (nie, nie całować się i uprawiać
niezobowiązujący seks,łeee) a tak naprawdę, uniknąć pytającego wzroku rodziców
gdy wychodzę. Jest idealnym pretekstem i zawsze mnie kryje gdy idę na randkę.
Osoba użyteczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz