Chciałem
być Harrym Potterem- jako dziecko, z którego nie wyrosłem, bo jak każdy mimo iż
się nie przyznaje dzieckiem jest. I jak to niektórzy czekają na list z
Hogwartu, ja też czekałem..dłuugo. Ale żadnej depeszy, priorytetu z miesięcznym
opóźnieniem nie było. Co więcej żadna pierdolona sowa nie chciała się nawet
wysrać na chodnik przed blokiem nie mówiąc już o roznoszeniu poczty. Moje
marzenia nie pierwszy, nie ostatni lecz po raz wielokrotny legły w gruzach. Nie
mam przyjaciół. Mam żerujących na moich artystycznych uczuciach i nie
przywiązaniach do rzeczy materialnych, acz koniecznie niekoniecznych-
pieniądzach, znajomych, z którymi mogę pić, śmiać się i nie bardzo rozmawiać.
Mam talent do przerostu formy nad treścią, lecz to już pewnie zauważyliście,
jako że nadmiar słów niedopasowanych, zbędnych całkiem raczej rzuca się w oczy.
W dodatku nie chodzę ze słownikiem, encyklopedią, nie znam znaczeń większości
słów, czym akurat nie bardzo się przejmuje jak większość społeczeństwa nie
pojmuję co znaczy miłość, radość, nie narzekanie, obsesja, uczciwość. Ale
wracając do głównego motywu, czyli dzieciństwa. Czy śmieszy was imię Stefan?
(nie obrażając przy tym żadnego Stefana), powiem, że mnie bardzo. Jakbym
rozumiał jako niemowlę jakie rodzice dają mi imię na chrzcie, to zamiast wyć w
kościele zacząłbym się śmiać, jak połowa mojej rodziny. Co w tym imieniu jest
takie śmieszne? Nie wiem, ale jak to jest wołać do dziecka- Stefanie, mógłbyś
tu podejść, Stefanie, posprzątaj pokój, Stefanie, nie rób min przy cioci
Apolonii. To brzmi jakoś poważnie. No cóż, do wszystkiego można się
przyzwyczaić, ale przyzwyczajać się do czegoś, co od początku się nam nie
podoba, to tak jak zgasić płomień, pójść na ustępstwa, pogodzić się z losem,
darować sobie walkę, bić się później z myślami- oj, chyba nie mówię już o
imieniu. Mam na imię Stefan i jestem z tego dumny, w końcu było wielu zacnych
Stefanów- Stefan Batory, Stefek Burczymucha, Stefan Czarniecki, Stephen
Spielberg. Wiecie gdzie mieszkam, jak mi na imię, jakie mam kompleksy- ale te
umysłowe to nie wszystkie. Jestem przystojny- ah, ta skromność, tyle że to nie
moja opinia,( ani nie cioci Apolonii,
która ciągle szczypie mnie w policzki i wydaje nieartykułowane dźwięki typu-
ujtitititi, słodziaczek), to opinia wydana przez wszystkie dziewczyny, które
miałem, czyli całe dwie. Może po prostu opiszę się a wy sami to stwierdzicie-
mam 1,80m wzrostu, kruczoczarne włosy, lekki zarost, duży nos, mocno zarysowaną
szczękę, jestem szczupły, ale nie za chudy. Ubieram co mam w szafie, nie bardzo
o to dbam, choć jak przystało na pedanta, którym oczywiście jestem, w szafie
panuje nieporządek, ale skarpetki muszą być zawsze sparowane. Znów popadam w
samouwielbienie, ale musicie wiedzieć jak wyglądam, skoro macie dotrwać do
końca tej jakże niezajmującej lektury, a poza tym odrobina samolubstwa też musi
być, jako że to mój tekst. Dziadek Tadeusz to by mi nagadał, że jak ciota się
zachowuje, a jego hasło na każdą taką okazje brzmi „gdybym ja był Panem
Tadeuszem, to bym na Zosię nawet nie spojrzał przy Telimenie, nie ma to jak
doświadczona kobieta”- mniejsza o to, że dziadkowi tak daleko do szlachectwa
jak carycy Katarzynie do określenia „cnotliwa”, a jego krew bliższa barwą była
burakom, które uprawiała jego rodzina niż barwie błękitu. Poprzestańmy na tym
etapie opisu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz