czwartek, 29 stycznia 2015

..chciałem być Harrym Potterem..



Chciałem być Harrym Potterem- jako dziecko, z którego nie wyrosłem, bo jak każdy mimo iż się nie przyznaje dzieckiem jest. I jak to niektórzy czekają na list z Hogwartu, ja też czekałem..dłuugo. Ale żadnej depeszy, priorytetu z miesięcznym opóźnieniem nie było. Co więcej żadna pierdolona sowa nie chciała się nawet wysrać na chodnik przed blokiem nie mówiąc już o roznoszeniu poczty. Moje marzenia nie pierwszy, nie ostatni lecz po raz wielokrotny legły w gruzach. Nie mam przyjaciół. Mam żerujących na moich artystycznych uczuciach i nie przywiązaniach do rzeczy materialnych, acz koniecznie niekoniecznych- pieniądzach, znajomych, z którymi mogę pić, śmiać się i nie bardzo rozmawiać. Mam talent do przerostu formy nad treścią, lecz to już pewnie zauważyliście, jako że nadmiar słów niedopasowanych, zbędnych całkiem raczej rzuca się w oczy. W dodatku nie chodzę ze słownikiem, encyklopedią, nie znam znaczeń większości słów, czym akurat nie bardzo się przejmuje jak większość społeczeństwa nie pojmuję co znaczy miłość, radość, nie narzekanie, obsesja, uczciwość. Ale wracając do głównego motywu, czyli dzieciństwa. Czy śmieszy was imię Stefan? (nie obrażając przy tym żadnego Stefana), powiem, że mnie bardzo. Jakbym rozumiał jako niemowlę jakie rodzice dają mi imię na chrzcie, to zamiast wyć w kościele zacząłbym się śmiać, jak połowa mojej rodziny. Co w tym imieniu jest takie śmieszne? Nie wiem, ale jak to jest wołać do dziecka- Stefanie, mógłbyś tu podejść, Stefanie, posprzątaj pokój, Stefanie, nie rób min przy cioci Apolonii. To brzmi jakoś poważnie. No cóż, do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale przyzwyczajać się do czegoś, co od początku się nam nie podoba, to tak jak zgasić płomień, pójść na ustępstwa, pogodzić się z losem, darować sobie walkę, bić się później z myślami- oj, chyba nie mówię już o imieniu. Mam na imię Stefan i jestem z tego dumny, w końcu było wielu zacnych Stefanów- Stefan Batory, Stefek Burczymucha, Stefan Czarniecki, Stephen Spielberg. Wiecie gdzie mieszkam, jak mi na imię, jakie mam kompleksy- ale te umysłowe to nie wszystkie. Jestem przystojny- ah, ta skromność, tyle że to nie moja  opinia,( ani nie cioci Apolonii, która ciągle szczypie mnie w policzki i wydaje nieartykułowane dźwięki typu- ujtitititi, słodziaczek), to opinia wydana przez wszystkie dziewczyny, które miałem, czyli całe dwie. Może po prostu opiszę się a wy sami to stwierdzicie- mam 1,80m wzrostu, kruczoczarne włosy, lekki zarost, duży nos, mocno zarysowaną szczękę, jestem szczupły, ale nie za chudy. Ubieram co mam w szafie, nie bardzo o to dbam, choć jak przystało na pedanta, którym oczywiście jestem, w szafie panuje nieporządek, ale skarpetki muszą być zawsze sparowane. Znów popadam w samouwielbienie, ale musicie wiedzieć jak wyglądam, skoro macie dotrwać do końca tej jakże niezajmującej lektury, a poza tym odrobina samolubstwa też musi być, jako że to mój tekst. Dziadek Tadeusz to by mi nagadał, że jak ciota się zachowuje, a jego hasło na każdą taką okazje brzmi „gdybym ja był Panem Tadeuszem, to bym na Zosię nawet nie spojrzał przy Telimenie, nie ma to jak doświadczona kobieta”- mniejsza o to, że dziadkowi tak daleko do szlachectwa jak carycy Katarzynie do określenia „cnotliwa”, a jego krew bliższa barwą była burakom, które uprawiała jego rodzina niż barwie błękitu. Poprzestańmy na tym etapie opisu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz