wtorek, 17 lutego 2015

Miłość...



Miłość-droga od ust do ust przez równiny niepewności,
wzgórza zazdrości,
potoki łez i oziębłość serca..

Tak, to by było na tyle jeśli chodzi o miłość. To miłością nie było. ONA była obsesją i chyba to wyczuła, bo przeszła na „Ciemną stronę mocy”, na drugą stronę galaktyki, na koniec świata. Mianowicie..dała nadzieję i zostawiła z niczym. Zmieniła najlepszego znajomego na jakiegoś palanta, nieskończenie cwaniakowatego, miernotę- gdyby mi nie zależało to nazwałbym go równym gościem, wypilibyśmy po piwie i po sprawie. Powiedziała że nie znam go a już się uprzedzam..hahaha
Wcale się nie uprzedzam, nie jestem małostkowy..dałbym mu po mordzie, jak mówi dziadzio „sprałbym dziada na kwaśne jabłko, nogi z dupy powyrywał, powiesił za flaki”, nic wielkiego, żadnych uprzedzeń. Peace and love
I zostawiła mnie. Nie było nic, ale i tak się odczepić nie mogę, chodzi mi po głowie. Weszła z butami w moje życie i wyszła zostawiając błoto.
Niektórzy twierdzą, że kobieta to zbędny nadbagaż. Chciałbym mieć chociaż podręczny, taki do kochania.
Określiliście kiedyś kobietę melodią? Ulubioną piosenką, utworem? Dla mnie była taką idealnie skomponowaną, harmoniczną. Wystarczył pierwszy dźwięk, „cześć” wypowiedziane najobojętniejszym tonem a mi na myśl przychodziła jedna melodia „Chi mai” Ennio Morricone. To nie żadna reklama, łamanie praw autorskich, tylko szczerość. Słuchając utworu w parku widziałem ją śmiejącą się na ławce, przechylającą głowę, roześmianą, względnie zadowoloną, teraz widzę ją tylko taką w Jego towarzystwie. Przykro, ale trzeba tą zazdrość okiełznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz